Chyba o życiu, chyba o śmierci...i chyba o aborcji.


     Zainspirowana debatą na temat aborcji - temat zawsze aktualny i na czasie ;) oglądając jeden z filmów na YouTube, postanowiłam dać trochę poszybować moim myślom w dal i sklecić parę linijek czegoś dla mnie wartościowego. Chciałabym poruszyć dziś ciekawe zagadnienie filozoficzne, mianowicie sens podtrzymywania życia za wszelką cenę. Stoję w tej kwestii niejako w opozycji do katolickiego punktu widzenia, niemniej jednak, mylnie możecie wywnioskować, że w takim razie jestem ateistką. Otóż… właściwie nie ma znaczenia po jakiej stronie jestem. Chcę wam przekazać coś innego. Czy jestem za aborcją? Najprościej jak można...no nie, nie można. Nie mogę napisać, ani jednoznacznie TAK, ani jednoznacznie NIE. I właśnie stąd ten post...Zapraszam do krótkiej podróży wraz z moimi myślami…;)



     Jak więc zamierzam wybrnąć z tej odwiedzi. Jestem za czy jestem przeciw? Otóż...jako człowiek empatyczny, wrażliwy i czujący, ja prawdopodobnie nigdy nie zrobiłabym czegoś takiego. Mam ku temu wiele powodów, począwszy od mojej naglącej coraz bardziej z upływem lat potrzeby wydania na świat innego człowieka, opieki nad nim oraz stworzenia z nim wspaniałej relacji, przez mój naturalny odruch nie czynienia nikomu niepotrzebnej krzywdy: ludziom, zwierzętom czy roślinom, po - w reszcie - pogląd na życie, który jest mi bliski i określa w dużej mierze moje postępowanie, który brzmi mniej więcej tak: „Płyń życie, ja płynę z Tobą. Każdy płynie na swojej łódce i tak jest dobrze. Co się dzieje w cudzej łódce raczej nie powinno być twoim naczelnym zainteresowaniem”. No tak, ale...ale łatwo mówi się o aborcji z takiej poukładanej, wygodnej pozycji. Oczywiście nie wzięłam pod uwagę czynników przeszkadzających, tj. dziecko poczęte z gwałtu, trudna sytuacja materialna, zdiagnozowana wada płodu, moje zagrożone życie itd. itd. No tak. To nieco komplikuje sprawę. I właśnie tutaj zaczyna się właściwy temat aborcji. Skąd w nas ten...nieodparty popęd do (jakże bezwzględnego) oceniania czyichś wyborów? Ona dokonała aborcji, więc jest zła. Kropka i pozamiatane. Jakże to typowe, jakże sztampowe...

     Ok, ale czy to w takim razie oznacza, że jestem przeciwna aborcji, no bo sama bym nie zrobiła czy jestem za, bo w sumie nie wypada zanadto interesować się cudzą łódeczką. No właśnie... Czujecie, tak jak ja, że to nie jest takie proste? I nie chodzi tu o taki prosty argument, że ja bym nie, ale jak ktoś inny chce, to wolna wola (w imię wolności przynależnej każdemu z nas). To przecież NIE JEST TAKIE PROSTE.

Sprawy nie ułatwia mi też świadomość, że my, ludzie, mamy zgoła różne podejście do takich pojęć jak życie i śmierć. W mojej głowie to nie jest tak, że życie jest ładne, a śmierć jest be. W mojej głowie wygląda to tak, że jest ŻYCIE, a w ramach życia, jest wiele doświadczeń - między innymi śmierć. Oprócz niej, oczywiście doświadczamy wielu stanów "przejścia" jak ja to sobie lubię nazywać, tj. narodziny. Pierwszy raz odczuwane emocję, np. ekscytacja, gniew, zazdrość. Pierwsza miłość. Pierwszy seks. Być może doświadczenia z substancjami psychoaktywnymi. Wejście w dorosłość i odpowiedzialność. Pierwsze zobowiązania, np. decyzja o przygarnięciu zwierzęcia, wejściu w związek, założeniu rodziny. Poród dziecka, nie tylko ten pierwszy, każdy. Zmierzenie się z realiami świata, który zastaliśmy. Poważna choroba, majaki gorączkowe. Być może śmierć kliniczna… i (nieśmiało) świadome dokonanie aborcji...i tak dalej...i tak dalej. Takich stanów wewnętrznych, którym ulegamy w trakcie Życia oraz działań, które stanowią o naszej wewnętrznej zmianie jest mnóstwo. Dla każdego też, wydaje mi się, co innego może być takim stanem. Niemniej jednak, myślę o śmierci właśnie w taki sposób. To jest stan, z którym kiedyś, nie wiem kiedy, przyjdzie mi się zmierzyć. Może właśnie o to chodzi, że nie wiemy kiedy? Ale to...do rozważenia na kiedy indziej ;)

     Wracając do aborcji...bo chyba pofrunęłam trochę za daleko...Ponieważ boimy się śmierci, nie akceptujemy jej taką jaką w istocie jest. Gdy rodzi się wcześniak za wszelką cenę staramy się go podtrzymać przy życiu. A przecież według natury, ŻYCIA, powinien umrzeć. Gdy jesteśmy starzy lub chorzy połykamy chemię, poddajemy się przeróżnym terapiom, wydajemy wszystkie pieniądze, aby tylko żyć...dłużej. Przecież nie wiecznie. Wiele kobiet traci ciążę naturalnie, bez aborcji. TO JEST SEDNO MOJEGO WYWODU – DLA NIECIERPLIWYCH. I teraz spójrzmy na to bliżej...To też jest przecież makabryczne, boli zarówno matkę i dziecko. Ale Boga, który to sprawił nikt nie osądza. A jeśli nawet ktoś coś kiedyś, to po jakimś czasie prawdopodobnie i tak spasuje, no bo właściwie nic mu to osądzanie nie da. No właśnie. Co nam da to osądzanie? Może to dziecko NIE NARODZIŁO się z jakichś ważnych powodów, myślimy. Z resztą, jeśli wierzymy w nieśmiertelność Duszy, to nie jest to ostatecznie złe rozwiązanie. Dlaczego tą samą, dla nas okrutną rzecz (poronienie), którą uczyniła Siła Wyższa (przyjmuję nomenklaturę religijną, ktoś inny powie, że poronienie jest wynikiem czynników takich jak dieta, przemoc, nadmierny wysiłek itd.) traktujemy dobrze, a decyzję człowieka, ściślej kobiety - źle? Wyczuwam tu jakieś ...wybiórcze osądzanie rzeczywistości…podszytą strachem przed...no właśnie... Konkludując...Bóg zabił dziecko - jest ok. Człowiek zabił dziecko - nie jest ok. Kto zdecydował dlaczego tak to postrzegamy? Dlaczego akceptujemy powody Boskie, nie znając ich z resztą. Ale te ludzkie powody, które są dla nas z resztą całkiem racjonalne najczęściej, jak również emocjonalne z drugiej strony, słowem - ludzkie, już nie. Dlaczego dla SIEBIE SAMYCH mamy tak mało wyrozumiałości? Kobieta która usuwa swoją ciążę ma ku temu powód. Tak samo jak ma powód ciążę zachować. Bóg też ma swój powód. Pytanie tylko jaki?

     Tak więc dla mnie debata o aborcji odpowiada na pytanie, jaki jest powód (jeśli go znamy), kto go wypowiada (bo jak pokazuje sam fakt istnienia debaty w dialogu publicznym, zdanie zdaniu nie równe) oraz jak każdy z nas oceni te powody.

     Ja nie jestem ani na tak, ani na nie w sprawie aborcji.

     Widzę wyraźnie, że moja łódka jest moja, a czyjaś, jest czyjaś. NIE ZNACZY to, że jestem za aborcją. Znaczy jedynie, że akceptuję czyjś wybór i wiem, że był mu potrzebny w jego podróży. Wszak Życie to nie tylko wola Boga, natury (w cokolwiek wierzymy) – której powodów najczęściej nie znamy, ale również nasze życiowe decyzje. Aborcja lub jej zaniechanie, to jedynie jedna z wielu takich decyzji.


     A jaka jest Twoja opinia?
     Zachęcam do przemyśleń i dyskusji w komentarzach.
     Pozdrawiam Was! :)



Dwa inspirujące filmy YT:

Jestem dzieckiem z gwałtu: https://www.youtube.com/watch?v=GOS_xmpjeDE



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Dola i niedola psów rasowych

Agnes Obel - moja liryczna obsesja